Grzesik o szczycie klimatycznym: Konferencja bez konsekwencji

Lis 28, 2021

Od 31 października do 13 listopada w szkockim Glasgow obradowała 26. Konferencja Narodów Zjednoczonych w sprawie zmian klimatu (COP26). Jednym z jej uczestników był przewodniczący Krajowego Sekretariatu Górnictwa i Energetyki (KSGiE) NSZZ "Solidarność" Jarosław Grzesik, z którym rozmawiamy o przebiegu COP26 i treści przyjętych tam deklaracji.

 

* * *

 

Solidarność Górnicza: - Panie przewodniczący, kolejna konferencja klimatyczna COP za nami. Niepokój środowiska górniczego wzbudziło podpisanie przez Polskę deklaracji o odejściu od węgla. Przekaz medialny był taki, że Polska - akceptując treść owej deklaracji - wyraziła zgodę na przyspieszenie własnej "dekarbonizacji". Dokument końcowy konferencji był już jednak znacznie łagodniejszy w treści. Czy pracownicy kopalń węgla kamiennego, kopalń węgla brunatnego oraz energetyki konwencjonalnej powinni się czegoś obawiać? I czy postanowienia z Glasgow będą miały wpływ na polski sektor paliwowo-energetyczny?

Jarosław Grzesik, przewodniczący KSGiE NSZZ "Solidarność": - Według mnie ta konferencja nie będzie miała dla nas żadnych skutków. Deklaracja końcowa COP26 jest tak "miękka" w treści, że w zasadzie - na nasze szczęście - nic nie znaczy. Samo zawarte tam stwierdzenie, że stopniowo będzie się redukowało ilość węgla w energetyce i w ogóle ilość zużywanego węgla, nie niesie ze sobą żadnego zagrożenia, skoro nie zapisano tam żadnych terminów, w których ta redukcja miałaby się dokonać. Owszem, po tej pierwszej deklaracji powstało pewne zamieszanie, bo na pierwszy rzut oka wyglądała ona dość niebezpiecznie - zakładała na przykład, iż część krajów odejdzie od węgla w latach 30-tych XXI wieku, a część uczyni to w latach 40-tych. Z późniejszej rozmowy z minister klimatu i środowiska panią Anną Moskwą wynikało jednak, że Polska jest w gronie państw, które miałyby odejść od węgla w latach 40-tych, co jest zgodne z zapisami wynegocjowanej przez górnicze centrale związkowe i rząd umowy społecznej. Poza tym polski rząd traktował ten dokument jako gest dobrej woli w stosunku do Brytyjczyków, którzy byli gospodarzami szczytu. W tym miejscu warto przypomnieć, że ambicją kolejnych państw-gospodarzy konferencji klimatycznych COP jest pozostawienie po sobie jakiegoś śladu, jakiegoś porozumienia, pod którym podpisałoby się możliwie wiele krajów. Potem obwieszczają całemu światu, że COP zakończył się sukcesem, a oznaką tego sukcesu jest podpisana deklaracja, w której mówi się o zwiększaniu "ambicji klimatycznych" poprzez redukcję emisji tak zwanych gazów cieplarnianych. Światowa opinia publiczna ma odnieść wrażenie, że dzięki tym konferencjom zbliżamy się do momentu, kiedy uda nam się "uratować planetę". I właśnie temu służą wypracowywane tam porozumienia - aby państwo-gospodarz miało się czym pochwalić. Jeśli natomiast chodzi o konkrety, końcowa deklaracja jest tak nieprecyzyjna, że wszyscy aktywiści ekologiczni, którzy liczyli na kontynuację "antywęglowej krucjaty", mogą czuć się szczerze rozczarowani.

SG: - Czyli zaostrzenia "walki z globalnym ociepleniem" nie będzie?

JG: - Przynajmniej nie na poziomie światowym. Żadnych globalnych decyzji o uruchomieniu kolejnego etapu "szaleństwa klimatycznego" nie podjęto. Zresztą, nie byłoby to chyba możliwe, bo przedstawiciele państw, które emitują najwięcej "gazów cieplarnianych", w tej konferencji praktycznie nie uczestniczyli.

SG: - Skoro tak, to może przynajmniej jakieś merytoryczne dyskusje na temat przyszłości górnictwa i energetyki tam przeprowadzono?

JG: - Niestety, organizacja tej konferencji była tak fatalna, że więcej czasu zajmowały formalności niż samo uczestnictwo i udział w panelach dyskusyjnych. Miałem możliwość uczestniczenia w kilku konferencjach tego typu i nigdzie nie było takiego bałaganu, jak w Glasgow. Zaczęło się od tego, że przed rozpoczęciem COP26 organizatorzy zaapelowali do całego świata, by mimo czwartej fali pandemii koronawirusa śmiało przyjeżdżać i brać udział we wszystkich wydarzeniach okołokonferencyjnych na miejscu. Okazało się jednak, że w Wielkiej Brytanii obowiązują liczne obostrzenia sanitarne, z których uczestników COP26 nie wyłączono. Każdy uczestnik konferencji otrzymał pakiet testów do indywidualnego wykonywania i każdego dnia musiał sobie taki test wykonać, po czym jego wynik należało zarejestrować w rządowym systemie. Dopiero na podstawie SMS-a stanowiącego potwierdzenie rejestracji w systemie można było przejść przez pierwszą bramę i poddać się kontroli osobistej oraz kontroli dokumentów. Wszędzie ustawiały się gigantyczne kolejki. Mało tego, czasami już po przejściu tych wszystkich etapów kontroli okazywało się, że w niektórych spotkaniach nie można było wziąć udziału i to mimo otrzymania zaproszenia. Dostawało się wiadomość o możliwości uczestniczenia w danym wydarzeniu wyłącznie drogą internetową, co równie dobrze można byłoby zrobić z Katowic. Samo miasto też było słabo przygotowane do przyjęcia takiej liczby uczestników. Bardzo wielu z nich było zakwaterowanych w odległym Edynburgu i codziennie dojeżdżało po półtorej godziny pociągiem czy autobusem. Organizacyjnie - klapa. Uwagę próbowali skupiać na sobie protestujący aktywiści, przy czym więcej było policjantów, którzy ich ochraniali. Manifestowały też lewackie organizacje polityczne pod czerwonymi i tęczowymi flagami. Niewiele to miało wspólnego z tematyką konferencji, ale odbywało się w zasadzie codziennie.

SG: - Dziękujemy za rozmowę.

 

rozmawiał: MJ